Zabaw się z gorzowianinem w grę skojarzeń. - Ja mówię słowo, a ty pierwsze które przyjdzie ci na myśl. - Powiedz - schody. Odpowie - donikąd. To skojarzenie, które komuś "obcemu" wydawać by się mogło nieco dziwne, na pewno nie dziwi gorzowian, którzy zdążyli się już przyzwyczaić do górującej nad centrum miasta konstrukcji. Konstrukcji, która od prawie pół wieku nie potrafi sobie właściwie odpowiedzieć na arcyważne, egzystencjalnej natury pytanie: po co jestem?
Schody jakie są, każdy widzi. Jakie były, to nie każdy pamięta. Ale już mało kto zdaje sobie sprawę, że gdyby 40 lat temu pewien bieg zdarzeń potoczył się w innym (szczęśliwszym czy nie) kierunku, to dzisiaj w ogóle nie uświadamialibyśmy sobie ich istnienia. Niewiele brakowało aby planowana na szczycie schodów budowa palmiarni pozbawiłaby Gorzów tego niewątpliwie oryginalnego symbolu miasta. No ale zacznijmy od początku...
Gorzów. Początek lat 70-tych. Zmodernizowane Zakłady Włókien Chemicznych Stilon stale zwiększają produkcję popularnych kaset magnetofonowych, rośnie zatrudnienie. Miastu w szybkim tempie przybywa mieszkańców, a wraz z nimi rośnie zapotrzebowanie na budownictwo mieszkaniowe, użyteczności publicznej oraz te o charakterze rekreacyjnym. Wśród mieszkańców rosnącego w siłę miasta budzi się poczucie, że Gorzów w niczym nie ustępuje, a przynajmniej nie powinien ustępować, ówczesnej stolicy województwa, Zielonej Górze. Jako, że zielonogórzanie już wtedy mogli się pochwalić budynkiem palmiarni, gdzieś na górze pada hasło - budujemy i my!
Lokalizację wybrano nieprzeciętną. Zza oszklonych ścian, osadzonej na szczycie wzniesienia w Parku im. Siemiradzkiego palmiarnio-kawiarni, odwiedzający będą mieli możliwość podziwiania z wysoka panoramy miasta. Na szczyt dostaną się dzięki, specjalnie w tym celu, wybudowanym schodom. We wrześniu 1971 r. zostaje wydana zgoda na budowę schodów, która potrwa przeszło rok. Jednak jeszcze przed jej zakończeniem, przyszłość gorzowskiej palmiarni stanie pod znakiem zapytania, a samym schodom zostanie nadana "przejściowa" (jak wtedy sądzono) nazwa, upowszechniona dzięki Gazecie Gorzowskiej: "Ponieważ budowa kawiarni i innych obiektów na górze parkowej jest przewidziana dopiero w późniejszym terminie, budowane więc schody obecnie będą prowadziły właściwie do nikąd".
Hieronim Świerczyński, autor jednego z projektów gorzowskiej palmiarni, wspominał po latach przyczyny ówczesnego zaniechania budowy. Jego zdaniem swoją łapę na projekcie położyli zielonogórscy działacze, którzy "nie mogli przecież pozwolić, abyśmy też mieli taki obiekt" (Ziemia Gorzowska, nr 32/2002). Być może taka opinia to tylko wyraz wzajemnych uprzedzeń, faktem jest natomiast, że rzeczywiście w 1973 r. konserwator zabytków w Zielonej Górze wstrzymał wszelkie prace budowlane na wzniesieniu pod pretekstem ochrony jakiegoś średniowiecznego grodziska. Plany budowy upragnionego obiektu w latach 70-tych powróciły jeszcze kilkukrotnie, i tyleż samo razy spełzły na niczym. Starania o przysłowiową (choć w tym przypadku bardzo dosłowną) palmę pierwszeństwa w rejonie ukrócił w końcu kąśliwy komentarz w tygodniku "Polityka", odnoszący się do kolejnego projektu budowli, tym razem w kształcie ptaka. Równocześnie, kiedy z roku na rok wizja gorzowskiej palmiarni stawała się coraz bardziej abstrakcyjna, coraz bardziej rzeczywista i adekwatna stawała się "tymczasowa" nazwa schodów, których budowy nikt nie ukrócił.
Lata 80-te to zapewne okres największej świetności schodów, które zrządzeniem losu, z roli dodatku do budowli, jaką miała być palmiarnia, stały się pełnowartościowym, samodzielnym dziełem sztuki architektonicznej. Podczas gdy władze miasta nie potrafiły nijak zagospodarować terenu na szczycie wzniesienia, mieszkańcy upatrzyli sobie schody jako atrakcję samą w sobie, obierając ją za cel niedzielnych spacerów i miejsce schadzek zakochanych par. Niewątpliwe atuty miejsca dostrzegła również gorzowska wspólnota kościelna, która z inicjatywy Solidarności kilkukrotnie zorganizowała na schodach mszę św. z okazji procesji Bożego Ciała. Później w latach 90-tych religijny charakter tego miejsca upamiętni, górujący nad schodami Krzyż Wdzięczności ustawiony przez uczniów katolickiego liceum, ale to już temat na zupełnie odrębną opowieść.
Po 30 latach wdzięcznej służby miastu i jego mieszkańcom, w 2002 r., schody zostają oficjalnie zamknięte ze względu na "zły stan techniczny, zagrażający bezpieczeństwu użytkowników". Czeka je rozbiórka, do której, co nie dziwi, oczywiście nie dochodzi, a zamiast tego od 10 lat karmi się nas jakimiś planami, projektami, kolorowymi wizualizacjami z wyciągiem linowym na czele i bóg wie jakimi jeszcze cudami, w które to schody miałyby się wkrótce zamienić. Ostatnio te plany stają się podobno coraz bardziej realne. Ktoś nawet wpadł na pomysł, żeby zerwać ze zwyczajową, mającą pejoratywny wydźwięk nazwą, bo, jak twierdzi: "nie ma nic gorszego niż pozostawienie przy tym fragmencie miasta określenia donikąd". Zamiast nazwy tradycyjnej: bum! Zielona Brama... Ale zostawiam te wizje panów architektów bo chyba i tak nie mają co liczyć na ich realizację, skoro w jednej gazecie czytam, że pan prezydent mówi o "pewnych pieniądzach" na remont, a tydzień później w innej pani wiceprezydent, że pieniędzy na razie brak. Niemniej, chociaż, że zamknięte, i że niby grożą zawaleniem, schody dalej służą swoim mieszkańcom. Z tą tylko różnicą, że zamiast rodzinnych spacerów, są częściej miejscem rekreacji amatorów piwa pod chmurką.
Wracając na koniec do postawionego w tytule pytania, pozwolę sobie przywołać pamiętną scenę z legendarnego Misia Stanisława Barei. Jakoś nie mogę oprzeć się pokusie wiary w to, że gdzieś kiedyś w podobnym tonie na temat naszych kochanych schodów wyraził się któryś z gorzowskich decydentów. Właściwie, to patrząc na niektóre współczesne konstrukcje (czytaj: Dominanta - tfuu) odnoszę wrażenie, że ta idea przyświeca im i dziś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz